Menu Zamknij

Projekt Chronos

Tekst opiera się na danych z tajnych archiwów Hitlera, odkrytych w Wiedniu po wojnie. Nie wszystkie znalezione dokumenty są dostępne publicznie, a już opublikowane materiały ujawniają szokujące informacje. Pozostaje niejasne, czy ukryte dokumenty kiedykolwiek zostaną ujawnione.

Przesądy i Okultyzm Hitlera

Adolf Hitler był człowiekiem bardzo przesądnym i głęboko wierzył w zjawiska nadprzyrodzone. To na jego rozkaz niemieccy żołnierze pod okiem poważnych naukowców prowadzili poszukiwania Świętego Graala (i domniemanego grobu Chrystusa) w Langwedocji, to on wysłał ekipę badaczy w niedostępne góry Tybetu, by zgłębili tajemnicę reinkarnacji, podróży astralnych i przechodzenia w inne wymiary. Czy ekspedycje te przyniosły rezultaty? Wydaje się, że tak. Odnalezione w Wiedniu dokumenty zdają się potwierdzać, że dzięki zdobytym na Wschodzie informacjom, niemieckim naukowcom udało się skonstruować pojazdy, które można by określić mianem UFO, a więc takie, o jakich mówimy „niezidentyfikowane obiekty latające” (które niekoniecznie muszą być wytworem obcych cywilizacji).

Poszukiwania Cudownej Broni i UFO

Cudowna broń Hitlera Już 14 grudnia 1944 r „New York Times” podawał, że z terytorium Rzeszy startują okrągłe, pozbawione skrzydeł pojazdy: „Pojawiają się pojedynczo lub w formacjach. Niektóre są metaliczne, inne wydają się przezroczyste”. Sposób poruszania się tych pojazdów sugerował, że Niemcom udało się odkryć i ujarzmić antygrawitację. W jaki sposób? Tego chyba nikt nie wie. Wywiad angielski zlokalizował miejsca, z których startowały tajemnicze obiekty. I choć alianci panicznie bali się nowej, niemieckiej broni, to miejsc tych nigdy nie zbombardowano. Dlaczego? No cóż, to chyba jasne – do dziś są to pilnie strzeżone bazy wojskowe, objęte klauzulą najwyższej tajności.

Z wiedeńskiego archiwum wynika, że podczas wojny udało się Niemcom wyprodukować, oprócz ogólnie znanych V-1 i V-2, również V-4 i V-7. Prawdziwą rewelacją okazał się Vril-1. Być może właśnie ten pojazd (lub bardzo do niego podobny) zauważył i sfotografował na Księżycu amerykański kosmonauta Edwin Aldrin. Nadal wielu ludzi pragnie się dowiedzieć, co oznaczały słowa pierwszego człowieka na księżycu, Armstronga, który przekazał na Ziemię bulwersujące zdanie: „Nie jesteśmy tu sami”. Co takiego zobaczył Armstrong i dlaczego nie poinformowano o tym opinii publicznej? Wiadomo, że Hitler marzył o podboju kosmosu. Czyżby mu się to częściowo udało? Tajemnica utrzymywana za wszelką cenę W utajnianiu wszelkich wiadomości o UFO biorą udział praktycznie wszystkie rządy świata, nawet nasz. Poczynają sobie przy tym wyjątkowo perfidnie.

W 1968 r dwóch zaprzyjaźnionych kalifornijskich przemysłowców było świadkami lądowania UFO. Oznajmili potem zgodnie, że ubrani w skafandry pasażerowie dziwnego pojazdu porozumiewali się ze sobą najczystszą niemczyzną… Reakcja rządu była natychmiastowa. Obydwaj mężczyźni zostali zatrzymani i chociaż badania lekarskie potwierdzały, że ich zdrowie psychiczne nie budzi żadnych zastrzeżeń, zostali na wiele lat umieszczeni w szpitalu psychiatrycznym o zaostrzonym rygorze. Kiedy stamtąd wyszli, byli już tylko wrakami ludzi.

Tajemnice Wojenne i Nieznane Misje

Jeszcze bardziej tajemnicza jest powzięta przez Niemców w 1938 r. wyprawa na Antarktydę pod dowództwem kapitana Ritshera. Do dziś wiadomo jedynie, że misja miała charakter militarny. Ale nie tylko. Czego Niemcy szukali na tych niedostępnych terenach? Tuż przed zakończeniem wojny admirał Donitz wysłał lakoniczny rozkaz do stacjonujących u wybrzeży Antarktydy okrętów podwodnych: „Zostać i kontynuować misję”. Rozkaz nie był zaszyfrowany, a jednak do dziś nie wiadomo, o jaką misję chodziło. A co ciekawsze, wszystko wskazuje na to, że ta tajemnicza misja nigdy nie została zakończona i że trwa nadal.W 1947 r. wysłano w ten rejon kilka okrętów Marynarki Wojennej USA.

Czytając dziennik pokładowy admirała Byrda, można odnieść wrażenie, że począwszy od zapisków opatrzonych datą przybycia na miejsce, dziennik zaczyna przypominać powieść science-fiction. Przede wszystkim, Amerykanie zauważyli kilka jednostek podwodnych, z którymi nie zdołano nawiązać żadnego kontaktu radiowego. Podczas prób zbliżenia znikały w niewytłumaczalny sposób. Wysłane na ich poszukiwania małe łodzie podwodne nigdy nie powróciły. Grupa żołnierzy mających za zadanie spenetrowanie odcinka lądu, gdzie zauważono startujące UFO, także przepadła jak kamień w wodę. Odebrano tylko urwany w pół słowa meldunek o dziwnych tunelach w lodzie i zapadła cisza.

Admirał Byrd stracił około 100 żołnierzy i ku jego zdziwieniu dowództwo w Stanach nakazało mu przerwać misję i natychmiast opuścić niebezpieczny teren. Los zaginionych w wodzie i na lądzie marynarzy do dzisiaj nie jest znany. Pytanie, czy Niemcy mają tajemniczą bazę na Antarktydzie i czy podczas II wojny światowej wysłali rakietę (z załogą?) na Księżyc, pozostaje bez odpowiedzi. Jedno wiadomo na pewno. To nie Niemcy wymyślili i zbudowali pierwsze UFO. Wzmianki o dziwnych obiektach latających można znaleźć już w Biblii. Zagadka niezidentyfikowanych obiektów latających i tajemniczej bazy w lodach Antarktydy ciągle czeka na rozwiązanie.

Pierwsze prace nad latającym talerzem rozpoczęto na początku lat dwudziestych w Augsburgu (Niemcy). W 1934 roku powstał statek o średnicy 5 metrów. Jego cechą było to, że podczas lotu jego powierzchnia emitowała poświatę podobną do obserwowanych pojazdów UFO. Rozpoczęto również pracę nad bojowymi wersjami tego statku, który został uzbrojony w działka 30mm i karabiny maszynowe. Odlot statku odbył się zimą 1942r.

Zagadka Technologii „Dzwon” i UFO

Kluczowym urządzeniem, stanowiącym serce niezwykłego pojazdu był „dzwon” („die glocke”), który wchodził w skład zespołu napędowego. Z materiałów wynika, że miał on być drobną, choć bardzo ważną częścią większego systemu napędowego. Główną część „dzwonu” stanowił umieszczony w obudowie wirnik, składający się z wału i dwóch dysków wypełnionych rtęcią, która w trakcie pracy była schładzana poniżej temperatury krzepnięcia. Dzwon był to cylinder umieszczony w trakcie pracy pionowo, górna część posiadała zaokrąglenie w kształcie kopuły, zaś dolna stanowiła okrągłą podstawę. Obudowa wykonana była z materiału dielektrycznego.

Wysokość 2-2,5 metra. średnica 1,5 – 1,8 metra (patrz rys) Przeciw bieżnie wirujące masy. Główną część ,,dzwonu” stanowił umieszczony w obudowie wirnik (współosiowo) składający się z wału, dwóch dysków wypełnionych rtęcią, która w trakcie pracy schładzana była poniżej temperatury krzepnięcia. Dyski wirowały przeciw bieżnie z bardzo dużą prędkością. „Dzwon” był zasilany energią elektryczną dużej mocy i charakteryzował się pracą ciągłą. W trakcie pracy „dzwon” emitował silne promieniowanie, które miało negatywny wpływ na organizmy żywe, powodowało odbarwianie materiałów, koagulacje próbek krwi. Po pewnym czasie utajnionym (rzędu jednego tygodnia) w czasie którego badane organizmy żyły, następował gwałtowny rozkład do postaci mazistej bez zapachu typowego dla gnicia.

Przed każdą próbą uruchomienia „dzwonu” w jego wnętrzu umieszczano coś w rodzaju podłużnego, ceramicznego pojemnika o ściankach osłoniętych warstwą ołowiu o grubości 3cm. Pojemnik wypełniony był dziwną, złocistą substancją o odcieniu fioletowym. Co to było nie mogą ustalić historycy do dziś, wiadomo jednak że substancja ta miała konsystencję lekko ściętej galarety. Tajemnicza substancj nosiła kryptonim IRR XERUM 525 lub IRR SERUM 525. W jaki sposób hitlerowscy naukowcy zdobyli tak zaskakującą technologię? Na to pytanie niestety, nie znaleziono odpowiedzi. Z czasem budową latających talerzy z niesamowitym napędem zajęła się wojskowa placówka SS „Entwicklungsstelle IV”.

Projekty „Haunebu” i „Vril”

W lecie 1939r rozpoczęto test pierwszego obiektu , o średnicy ok. 25 metrów któremu nadano kryptonim „Haunebu I”. Testy wypadły pomyślnie i natychmiast przystąpiono do badań nad modelem „Haunebu II”. Pojazd unosił się swobodnie w powietrzu i mógł rozwinąć prędkość do ok. 6000 km/h. Podczas ostatnich miesięcy wojny powstał tylko jeden prototyp „Haunebu”, który wykonał 19 lotów próbnych. Mieścił na swym pokładzie 32 ludzi. Głównymi konstruktorami „latających dysków Führera”, był zespół konstruktorów: Habermohl, Schriver, Mithe i Bellonzo. Mithe swoje laboratorium miał we Wrocławiu.

Przeczytaj również:  Powrót do Roswell – Technologie z kosmosu

Skonstruował tam dysk o średnicy 42 metrów z dyszami na obwodzie. Pisał również o próbnym locie dysku, który miał miejsce nad Bałtykiem. Schriver i Hambermohl, pracujący w Pradze, skonstruowali podobny obiekt, który odbył lot 14 lutego 1945r i osiągną w ciągu 3 minut pułap 12400 metrów. Według danych amerykańskich Włoch Bellonzo skonstruował natomiast dwie wersje latających spodków o średnicy 38m i 68m. 19 lutego 1945r Bellonzo wykonał lot eksperymentalny. Osiągnął pułap 15000 metrów przy prędkości 2200 km/h. Przy nabieraniu dużej prędkości ulegał zmianie kształt kabiny.

Innym konstruktorem dysków był Viktor Schauberger. Jego napęd opierał się na bezdymnym, bezpłomiennym silniku wybuchowym. Silnik dla swego działania potrzebował jedynie wody. W zamian dawał ciepło, światło i ruch. Dysk na obwodzie posiadał 12 silników odrzutowych, które chłodziły główny silnik lewitacyjny. Po wojnie Schauberger przedostał się do USA. Amerykańscy wojskowi zaproponowali mu 3 mln. dolarów w zamian za zdradzenie tajemnicy silnika wybuchowego, lecz oferta została odrzucona. Po wkroczeniu wojsk radzieckich w ścisłej tajemnicy zdemontowano niezwykłe niemieckie urządzenia i wywieziono je na Syberię. Podobno Rosjanom udało wznowić budowę dysków.

Mieli do dyspozycji nie tylko prototypy urządzeń, ale i naukowców Schriver, Mithe i Habermohla. Po kilku latach udało im się uciec i przedostać się do USA. Tam jednak również nie dane im było ujawnienie swoich badań. Stali się bowiem najlepiej strzeżonymi przez CIA (ang. Central Inteligence Agency, pol. Centralna Agencja Wywiadowcza) osobami, a wszystkie ich zeznania objęto ścisłą tajemnicą. Mimo dokumentów potwierdzających prace nad latającymi dyskami, do dziś nie udało się rozwiązać kluczowej zadatki – skąd hitlerowcy znali technologię pozwalającą na budowę tego typu statków powietrznych? Dlaczego miały one kształt dysku, skąd pomysły na zaskakujące silniki.

Tajemnicze Kontakty i Technologie

Współcześnie niemieccy ufolodzy twierdzą, że przed II wojną światową hitlerowcom udało się nawiązać kontakt z wysoko rozwiniętą cywilizacją z Układu Aldebarana. Według różnych źródeł, do takiego kontaktu miało dojść w Sudetach. W latach trzydziestych wielu tamtejszych mieszkańców widziało na niebie kule ogniste i światła. W latach 1936 – 1944 miejsce to należało do Ewy Braun, kochanki Hitlera. Czy jednak rzeczywiście udało im się nawiązać kontakt z obcą cywilizacją i przejąć część wiedzy? Czy też może niemieccy konstruktorzy okazali się na tyle zdolni, że błyskawicznie wymyśli kilkanaście nowych rozwiązań technologicznych i opracowali plany latającego dysku?

Obie hipotezy brzmią równie fantastycznie. Niemcy dysponowały pod koniec II wojny światowej wieloma zaawansowanymi technicznie broniami: mieli prototyp „inteligentnej” bomby sterowanej za pomocą obrazów telewizyjnych, testowali też niewykrywalne przez radary myśliwce typu „latające skrzydło”. Ale plany, dokumenty i relacje naocznych świadków, które wciąż jeszcze wychodzą na jaw, mówią o tym, że poza znanymi dzisiaj wszystkim V1 i V2.

Niemcy ukrywali coś jeszcze. Coś wyjątkowego, co wykracza także poza dzisiejszą technikę. Mieli samoloty typu V7, czyli… latające talerze! Były major armii niemieckiej, Rudolf Lusar, napisał w latach 50. książkę, w której mówi o co najmniej dwóch konstrukcjach latających dysków. Według niego, prototyp jednego z nich osiągał prędkość 2000 km/h, a napęd stanowiły turbiny gazowe.

Jednak takie rozwiązanie jest niczym, jeśli porównamy go z napędem antygrawitacyjnym (wykorzystującym własne pole siłowe, działające przeciwnie niż przyciąganie ziemskie). A kto zaczął o takim napędzie mówić? Kapitan Edward J. Ruppelt, kierujący oficjalnym amerykańskim projektem Błękitna Księga, napisał w swoim raporcie, że Niemcy dysponowały w czasie wojny maszynami o możliwościach, które można by porównać tylko do osiągów UFO.

Dokumenty, do których miał dostęp, dzisiaj są już szeroko znane. Na niemieckich planach z czasów wojny widać dyskokształtne obiekty przedstawiające „latające talerze” w przekroju. Część z nich ma napęd konwencjonalny, ale na niektórych widnieją iście rewolucyjne schematy napędów antygrawitacyjnych ! Jedne z nich opierają się na zasadzie dwóch wirujących przeciwnie dysków, działanie innych nawet dzisiaj nie jest dla inżynierów i uczonych jasne. Kryptonim V7 pojawia się w raporcie Richarda Miethego, naukowca, związanego z pracami nad pojazdem. Miethe wspomina o próbnym locie dysku w pobliżu Władysławowa.

Jednak niemieckie „latające talerze” związane są silniej z drugim końcem Polski. Wiele świadectw wskazuje na niedostępny dziś, podziemny kompleks w pobliżu Książa w Górach Sowich. Miejsce prac ukryte było przed rozpoznaniem lotniczym, otoczone trzema szczelnymi pierścieniami żołnierzy SS. Z ujawnionych w ostatnim czasie planów niemieckich wynika, że baza obiektów V-7 miała zostać zbudowana głęboko pod ziemią w górach, a kompleks „Riese” był pod tym względem wyjątkowy chociaż by dlatego, że występowały tam pokłady uranu, które mogły być wykorzystywane do produkcji paliwa jądrowego dla latających dysków! Do budowy kompleksu „Riese” wykorzystano siłę roboczą z obozu Gross-Rosen.

Niemcy testowali V-7 na różnych poligonach tj. W Karkonoszach (w rejonie Przełęczy Karkonoskiej), w Górach Kaczawskich (rejon Mniszkowa koło Jeleniej Góry). Badania dr. Milosa Jesensky`ego wskazują jeszcze na rejon Pragi, Hodonina, Chebu, Hontiansych, na terenie Niemiec i terenie byłej Czechosłowacji. Istniały poligony morskie V-7 w okolicach Ustki, Królewca i Władysławowa, można przytoczyć zdarzenie z NOL-em 14 lipca 1943 roku w rejonie Gdyni-Babich Dołów: Być może nie tylko opracowywano tam plany V7, ale przygotowywano również produkcję obiektów. Turyści chętnie odwiedzają podziemia znajdujące się pod zamkiem. Jednak to nie one miały służyć w czasie wojny tajnym broniom niemieckim.

O znaczeniu innych podziemnych kompleksów Książa świadczą dzisiaj kilometry dróg i kabli elektrycznych. Żyją jeszcze ludzie, którzy są w stanie wskazać wejścia do tajnych hal, które po wojnie, w 1947 roku Polacy wysadzili w powietrze. Na pewno jednak zasypane pomieszczenia nie ukrywają latających spodków. Są tylko świadectwem, że tam właśnie mogły być konstruowane dyski – owa „cudowna broń Hitlera”. Ale co stało się z nimi potem, po wojnie?

Tajemnice Podziemnych Kompleksów i Bazy na Antarktydzie

Obiekty o kształtach identycznych z tymi, które były na planach niemieckich, obserwowano później po wojnie w USA, Anglii i przede wszystkim w Argentynie. Powojenne przypadki z Ameryki Południowej najwyraźniej miały jeszcze napęd konwencjonalny, który okazał się niewypałem. Spodki dymiły jak smoki, a przy tym robiły mnóstwo hałasu. Ale wkrótce pojawiły się też doniesienia o bezszelestnych dyskach, zachowujących się jak „rasowe UFO”, których załogę stanowili wysocy blondyni… Takie przypadki notowane są nadal. Ufolodzy wyodrębniają nawet oddzielny typ „ludzkich” załogantów latających spodków, zwany Nordykami. Dla kogo pracują Nordycy, jakie państwa przejęły latającą spuściznę hitlerowskich Niemiec ? Można snuć na ten temat jedynie domysły.

Ekspedycje Naukowe i Poszukiwania Starożytnych Technologii

Organizowano ekspedycje naukowe w rejony Bliskiego Wschodu, Tybetu, Ameryki Południowej. Nie można wykluczyć, że ekspedycje naukowe dotarły do zawartych w sanskryckich pismach opisów maszyn latających. Inna z hipotez mówi o katastrofie w 1937 lub 1938 roku koło Czernicy. Miał to być obiekt typu kulistego który po przelocie nad Czernicą spadł na teren pobliskiego majątku krewnych Ewy Braun. Wkrótce z garnizonu jeleniogórskiego sciągnięto oddziały SS, które otoczyły teren katastrofy i zabezpieczyły przewiezienie obiektu do Jelenie Góry. świadkowie mieli zostać zmuszeni do milczenia.

Przeczytaj również:  Viktor Schauberger

Sekretne Projekty i Utracone Technologie

W celu zbadania wraku sprowadzono w krótkim czasie trzech fizyków jądrowych. Jednym z najbardziej tajnych projektów III Rzeszy były latające talerze określone symbolem V-7 które Hitler nazwał prawdopodobnie „cudowną bronią.

Niezwykłe Wynalazki i Projekty III Rzeszy

Pierwsze prace nad latającym talerzem rozpoczęto na początku lat dwudziestych w Augsburgu (Niemcy). Był to statek oznaczony symbolem Vril-1. W 1934 roku powstał statek o średnicy 5 metrów, który uniósł się w powietrze i nazywał się Vril-2. Cechą charakterystyczną było to, że podczas lotu jego powierzchnia emitowała poświatę podobną do obserwowanych pojazdów UFO. Rozpoczęto również pracę nad wersjami bojowymi statku Vril – 1, który był uzbrojony w działka 30 mm i karabiny maszynowe. Oblot tego statku odbył się w zimie 1942 roku.. Z czasem badaniami i budową latających talerzy zajęła się wojskowa placówka SS – Entwicklungsstelle -IV.

W lecie 1939 roku rozpoczęto testy pierwszego obiektu Haunebu – I o średnicy ok. 25 metrów. Haunebu – II był modelem bardziej udoskonalonym o średnicy ok. 30 metrów, posiadał cztery generatory elektro-grawitacyjne – jeden duży umieszczony centralnie, a trzy mniejsze stabilizujące i mógł rozwinąć prędkość dochodzącą do 6000 km/h. Plan jednej z wersji statku ,,Haunebu” Rekonstrukcja na podstawie zachowanych planów statku Haunebu 3. Podczas ostatnich miesięcy wojny powstał tylko jeden jego prototyp, który wykonał 19 lotów próbnych. Mieścił 32 ludzi na swym pokładzie, rozwijał prędkość ok. 10 Macha. Napęd tego statku składał się prawdopodobnie według naszych przypuszczeń z generatorów elektrograwitacyjnych. V-7 „Haunebu” wersje 1 do 9.

Były to latające dyski z dużym payloadem, prędkością i manewrowością, w dodatku niewidzialne dla radarów – czyli, można powiedzieć: UFO w służbie Hitlera. Zrekonstruowany rysunek przez autorów tej strony na podstawie oryginalnego planu technicznego tego obiektu. Prawdopodobnie jest to dysk V-8 bardzo rozwiniętej konstrukcji z lepszymi właściwościami. Czyżby prawdziwym było domniemanie, że Niemcy zbudowali różne typy tych dyskoplanów, w tym typy przystosowane do lotów kosmicznych – jak twierdzą niektóre źródła? Urządzeniem zasilającym dla wszystkich statków Haunebu był zestaw połączonych silnych elektromagnesów generatora Van de Graafa i rodzaj sferycznego dynama Marconiego zawierającego kulę wirującej rtęci.

Urządzenie wytwarzało pole elektro-grawitacyjne i zostało nazwane „Tachyonatorem Thule”. Nad wynalazkiem tym pracował Hans Coler oraz von Franz Haid z zakładów Siemens – Schucker oraz labolatorium AEG Telefunken. W dawnych zakładach Zeppelina prowadzono prace nad budową cygarowatej stacji kosmicznej ,,Andromeda” o dł. 105 metrów, którą rzekomo zbudowano w roku 1943r. Do dziś zachował się jeden z takich planów. Plan obiektu napędzanego przez dwa przeciwbieżnie obracające się dyski. Dyski zawieszone były w polu magnetycznym, na dole znajdował się dzwon a u góry kabina dla dwóch pilotów.

Obiekt z dyskami o różnej średnicy, dzwonem umieszczonym centralnie i trzema generatorami stabilizującymi na dolnej części. Przez środek obiektu przechodzi centralny rdzeń, którego celem było przenikanie grawitacyjne i ukierunkowanie pola generowanego przez dzwon i dyski.Kompleks Gór SowichNa Dolnym Śląsku na południe od Wałbrzycha w Górach Sowich znajdują się tajemnicze podziemne kompleksy wojskowe, opuszczone przez Niemców po wojnie. Są one połączone z zamkiem Książ mieszczącym się w samym Wałbrzychu. Jak dotąd nie udało się ustalić czemu miały one służyć.

Wiadomo, że Niemcy posiadali zaawansowaną technologię rakietową, którą wykorzystali przeciw Anglii bombardując Londyn już od 1944 roku i być może kompleks był fabryką tychże rakiet czyli V-1 oraz V-2. Z całą pewnością nie była to kwatera Hitlera jak uważa wielu historyków. Podziemia znajdujące się w Walimiu są tylko małą częścią kompleksu, który znany jest pod nazwą „Die Riese” (Olbrzym). Poszczególne fragmenty całej budowli, o których wiadomo, a które nie są przeznaczone dla zwiedzających rozsiane są po całych Górach Sowich. Budowa Olbrzyma rozpoczęła się na początku 1943 roku i była zakrojona na bardzo szeroką skalę. W ciągu zaledwie dwóch lat Niemcy wydrążyli 230 tys. metrów korytarzy, z których tylko 90 tys. jest znane.

W budowie brało udział ponad 70 tys. więźniów z pobliskich obozów koncentracyjnych oraz kilkadziesiąt niemieckich firm. Nieliczni, którym udało się przeżyć mówili, że zainstalowane tu zostały tajne laboratoria badawcze, z których jedno mieściło się w zamku Książ chronione przez SS-manów. Zagadką pozostaje, że prace w Olbrzymie trwały aż do 6 maja 1945 roku mimo, że wojna skończyła się już kilka dni wcześniej, a 4 tys. żołnierzy pilnujących kompleksu nie zostało przerzuconych do obrony Wrocławia. Świadczyć to może o tym, że Niemcy pracowali tam nad czymś zupełnie wyjątkowym. Hitler uparcie wierzył w skonstruowanie tzw. „Wunderwaffe” (cudownej broni), która mogłaby odmienić losy wojny zaledwie w kilka dni przectwa na stronę niemiecką. Zatem w „Riese” na V-1 czy też V-2 się nie skończyło.

Przed wkroczeniem wojsk radzieckich Niemcy wycofując się, zabili około 12 tys. jeńców oraz 4 tys. nadzorców, a podziemia dokładnie zabezpieczyli zawalając większą część po to żeby uniemożliwić ich późniejsze przeczesywanie.
Po kapitulacji III Rzeszy w Berlinie rozpoczęła dochodzenie komórka NKWD zajmująca się przesłuchiwaniem jeńców oraz oficerów niemieckich mających związek z tajnymi technologiami składowanymi na Dolnym Śląsku, której przewodzili płk. Władysław Szymański i gen. Jakub Prawin. Dokumenty ze śledztwa spisywano bez pomocy tłumacza i maszynistki, a następnie przesyłano specjalnym kanałem do Bieruta. A wszystko dlatego, że przesłuchania dotyczyły jak określił to jeden z badanych SS Jakob Sporrenberg „najtajniejszego projektu III Rzeszy”. Nosił on nazwę CHRONOS, którego centralnym elementem było urządzenie o nazwie Die Golcke (Dzwon).

Było to urządzenie całkiem inne niż znane nam rodzaje broni, likwidujące wszystkich, którzy weszli mu w drogę. Miało ono kształt cylindra o wysokości około 2,5 metrów oraz średnicy 1,5 metrów, którego sercem był wirnik składający się z dwóch przeciwbieżnie wirujących mas wypełnionych rtęcią. Było to szokujące ponieważ teorie fizyczne mówiące o generowaniu przez dwie przeciwbieżnie wirujące masy pola antygrawitacyjnego (pole to prawdopodobnie neutralizuje przyciąganie ziemskie), są teoriami współczesnymi bazującymi na najnowocześniejszych osiągnięciach. Pojazd posiadający taki napęd mógłby swobodnie odrywać się od ziemi i z ogromną prędkością przemieszczać się w powietrzu.

Jednak produktem ubocznym takiego silnika byłoby emitowane promieniowanie rentgenowskie i mikrofalowe o dużym natężeniu, które mogłoby spowodować efekty biologiczne polegające na niszczeniu żywych tkanek. Warto dodać tak na marginesie, że wyżej wymienieni wojskowi zginęli później w niewyjaśnionych okolicznościach.

Poza projektem Chronos realizowanym w Górach Sowich istniały jeszcze inne zwane „Vril” czy „Haunebu” z mechanizmem napędowym silnika o nazwie „Thule”, którego centralnym elementem był Dzwon. Warto wspomnieć, że nazwy Vril czy Thule były nazwami okultystycznych organizacji działających w czasie wojny w III Rzeszy, których cele i zadania nie są znane do dziś. Obiekty te były budowane na terenie III Rzeszy (znacznie wcześniej niż te z Olbrzyma) przez najwybitniejszych niemieckich naukowców.

Pogłoski mówią, że w połowie roku 1934 powstał pierwszy okrągły samolot eksperymentalny RFZ-1 napędzany siłą antygrawitacji. Jednak jeszcze przed końcem tego roku towarzystwo Vril zakończyło budowę nowego samolotu w kształcie talerza zwanego RFZ-2, który od roku 1940 pełnił czynną służbę jako zdalnie sterowany samolot wywiadowczy. Miał udoskonalony napęd i po raz pierwszy sterowany był za pomocą impulsów magnetycznych, a mierzył zaledwie 5 metrów średnicy.

Przeczytaj również:  Zimna Fuzja

Ponadto podczas lotu emanował różnobarwne światło w zależności od stanu napędu: czerwone, pomarańczowe, żółte, niebieskie, białe lub fioletowe. Jednak mimo sporych osiągów lotniczych, kierownictwo polityczne nie zwróciło na niego uwagi, co skłoniło Niemców do dalszych prac nad niekonwencjonalnymi broniami. SS-4 przystąpiła do pracy, których owocem był wcześniej wspomniany napęd „Thule” skonstruowany na bazie konwertera techionowego kapitana Hansa Kohlera. Pod koniec roku 1938 zbudowano niewielki kolisty pojazd RFZ-4 o napędzie śmigłowym, który służył do badań, zachowania się w powietrzu obiektów w kształcie dysku.

Na początku roku 1939 SS zbudowało RFZ-5, pierwszy duży pojazd o średnicy ponad 20 metrów, któremu nadano nazwę Haunebu-I. Po raz pierwszy wystartował on prawdopodobnie w sierpniu 1939 roku. Jego atutem była specjalna budowa układu napędowego, dzięki któremu miał on dużą ładowność. Dalszymi pracami nad obiektami kolistymi skonstruowano pojazd będący pośrednim rozwiązaniem. Był to pojazd o napędzie konwencjonalnym RFZ-7.

Lipcem 1941 roku pracom nadano większy rozmach. W planach był pionowo startujący samolot o napędzie odrzutowym, który w końcu roku 1942 przetestowano, gdzie wyszły na jaw potężne braki. W tym samym roku pracowano również nad napędzanym turbinowo latającym talerzem RFZ-7T, który miał kształt typowego dysku.

17 kwietnia 1945 roku Niemcy wypróbowali swoją nową broń odwetową nr 7. Był to bardzo dobrze znany pojazd V-7, helikopter ponaddźwiękowy wyposażony w ponad 12 agregatów turbo BMW-028. Podczas pierwszego lotu próbnego osiągnął pułap 23 800 metrów, a za drugim razem 24 200 metrów. Jak mówią inne źródła pojazd ten był poruszany również przy pomocy energii niekonwencjonalnej.

W 1942 roku nad poligonem doświadczalnym towarzystwa Vril krążył nowy pojazd latający Vril-1, który miał 1,70 m wysokości i 11 m średnicy. Odpowiadał on wymiarom myśliwca i jako taki był postrzegany o czym świadczyło jego uzbrojenie: 3 MK108 kalibru 3 cm i 2 MG17.
W czasie, kiedy trwały pracę nad Vril-1 stworzono zaawansowany projekt budowy dużego statku Vril-7, w którym zastosowano podobno napęd o wiele wykraczający naprzód Dzwonowi. Natomiast pod koniec roku 1942 grupa badawcza SS4 rozpoczęła budowę ulepszonego pojazdu Haunebu-II. Zmiany dotyczyły szkieletu obudowy układu napędowego jak i zewnętrznego wyglądu.

Jego wymiary wahały się od 26 do 31 metrów średnicy i od 9 do 11 metrów wysokości, a jego prędkość wynosiła nieco ponad 6000 km/h. Haunebu-II były prawdopodobnie w pełni przygotowane do lotów kosmicznych, o czym świadczyły zaznaczone na planach pomieszczenia dla załogi, które miały być wykorzystane w przypadku długotrwałej podróży. Niektóre typy tych pojazdów miały przygotowane specjalne stanowiska bojowe na znajdujące się w obudowie działa na promienie „Donara”.

Planowanie Podboju Kosmosu

Jeżeli chodzi o Haunebu, Niemcy mieli jak się okazuje jeszcze śmielsze plany. Istnieją bowiem plany ogromnych Haunebu średnicy przekraczającej 120 metrów. Wedle dokumentacji istniał prototyp Haunebu-III o średnicy około 70 metrów. Aby tego było mało jeszcze przed końcem wojny SS4 planowało budowę gigantycznego statku bazy, który dzięki napędowi wykorzystanemu w pojazdach typu Vril, wykorzystującemu siłę grawitacji, kilkaset ton jego masy nie stanowiło żadnego kłopotu w przemieszczaniu. Miał on powstać w zakładach „Zepelina” i nosić nazwę Andromeda.

Wszystko brzmi jak z książki fantastycznej lecz bardzo możliwe jest, że Niemcy faktycznie byli w posiadaniu takowych pojazdów. Pytanie tylko, skąd mogli wiedzieć jak dokonać tak wyśmienitych konstrukcji bazujących przecież na najnowocześniejszych badaniach z zakresu fizyki, które nawet w czasach obecnych nie są do końca potwierdzone.

Prawdopodobnie odpowiedzi na pytanie należy szukać w towarzystwach okultystycznych, które to miały za pomocą medium kontaktować się z „Bogami”, którzy przekazali im swoją wiedzę, a jak się później okazało z cywilizacją pozaziemską. Niemcy nawet dzięki przeprowadzanym seansom dokładnie wiedzieli skąd owa cywilizacja pochodzi. A mianowicie z gwiazdozbioru Aldebarana. Tylko po co cywilizacja będąca na wysokim szczeblu rozwoju miałaby udostępniać swoje technologie wyniszczającej się nawzajem ludzkości?

Być może jednak inspiracją Niemców były stare teksty indyjskie zwane Vymaanika Shaastra, znalezione w 1908 roku, które zwierają, co zdaje się być nieprawdopodobne, opisy konstrukcji maszyn międzygwiezdnych, zwane Vimanami, którymi poruszali się „Bogowie”. Oto fragment opisu: „Konstrukcja musi być tak wykonana, aby była mocna i wytrzymała, jak wielkiego latającego ptaka, z lekkiego materiału.

Wewnątrz należy zainstalować silnik rtęciowy z żelaznym aparatem podgrzewającym poniżej. Dzięki mocy zawartej w rtęci, która tworzy wir napędzający, człowiek siedzący wewnątrz może pokonywać ogromne odległości na niebie w najbardziej wspaniały sposób. Podobnie, wykorzystując proces opisany powyżej można budować vimanę tak dużą, jak świątynia Boga-w-Ruchu. Cztery mocne pojemniki z rtęcią muszą być wbudowane w konstrukcję wewnętrzną. Gdy zostają one podgrzane przez kontrolowany ogień z pojemników żelaznych, vimana rozwija moc gromu dzięki rtęci. I błyskawicznie staje się perłą na niebie”. Jak by nie patrzeć pomimo wielu hipotez zawsze mamy do czynienia z ingerencją z zewnątrz.

Tajemnice „Nowej Szwabii” i Teorie Spiskowe

No dobrze, ale gdzie Niemcy ukryli swoje statki powietrzne? Wszystkie ślady wskazują, że mogą one być schowane w tajnej podziemnej bazie na Antarktydzie. Aby poprzeć tą hipotezę jesteśmy zmuszeni zajrzeć w historię i przypomnieć sobie o pewnym przedsięwzięciu mogącym mieć związek z „niemieckimi NOLami”. Mowa tu o przedsięwzięciu Antarktis z roku 1938. Właśnie w tym roku z rozkazu Hermana Geringa rozpoczęto niezwykłą ekspedycję, której przewodził lotniskowiec „Schwabenlend”.

Jej celem było zdobycie pewnych obszarów Antarktydy, która zakończyła się sukcesem i zajęciem przez Niemców ogromnego terenu o powierzchni około 6000 kilometrów kwadratowych, który nazwano „Nową Szwabią”. Nie jest ona byle jaką częścią Antarktydy, jest to nadająca się do zasiedlenia wolna od lodu kraina, z górami i jeziorami, do której nigdy dotąd nie dotarła żadna zagraniczna ekspedycja.

Pod koniec II wojny światowej do „Nowej Szwabii” zostały podobno skierowane całe flotylle niemieckich łodzi podwodnych, miedzy innymi super nowoczesne typy 21 i 23, które mogły zdołać pomieścić i zarazem przetransportować pojazdy typu Vril czy Haunebu.
Poparciem tego jest fakt, że alianci pod przewodnictwem admirała Buerda próbowali dokonać inwazji Antarktydy, która to oficjalnie była wyprawą badawczą.

Jednak w jakim celu wysłano tam eskortę ponad 4000 żołnierzy, okręt wojenny, lotniskowiec i ogromne ilości zaopatrzenia? Prawdopodobnie Amerykanie chcieli zdobyć tam owe brakujące technologie. I tak po nie ujawnionej ilości straconych samolotów operacja ta została nagle po 8 tygodniach przerwana. Jakiż to bardzo dobry przeciwnik mógł odeprzeć ich inwazję?

Jest również faktem historycznym, że w tamtym czasie zaginęło 30 niemieckich okrętów podwodnych, które pod koniec wojny wyruszyły z portów bałtyckich. Były one wyposażone w system tlenowy Waltera, umożliwiający im przebywanie pod wodą całymi tygodniami.