Czy coraz liczniejsze informacje z tzw. „dobrze poinformowanych kręgów wojskowo-rządowych” opisujące egzotyczne konstrukcje latające oparte na technologii antygrawitacyjnej stanowią faktyczne przecieki, czy celową dezinformację?
Wizerunek ufologii jako nowej gałęzi nauki lub jedynie gigantycznego, ogólnoświatowego archiwum, w którym od ponad pół wieku gromadzone są raporty o różnych zjawiskach wymykających się powszechnie uznanym standardom wiedzy, nie zmienia jej jednej zasadniczej cechy – ciągłej ewolucji, jakiej podlega. Z pozoru nie ma w tym nic dziwnego.
Kolejne zdarzenia odsłaniają fakty, które po przekroczeniu pewnego poziomu ilościowego mogą być poddawane wstępnej ocenie oraz weryfikacji. Przyrost wiedzy o każdym zjawisku nieuchronnie prowadzi zaś do powstawania nowych hipotez i spekulowania pod kątem ich trafności. Jednak ta standardowa tendencja w ufologii przybierać zaczyna ostatnio dość zaskakujące kształty.
Od kilku lat coraz więcej pojawiających się informacji zdaje się bowiem wskazywać, że to, co jeszcze do niedawna stanowić mogło dowód potwierdzający nieziemską genezę fenomenu UFO, obecnie w równiej mierze dowodzić może demonstracji niezwykle zaawansowanej i doskonalonej potajemnie technologii, jaką dysponuje armia i która niekoniecznie z obcymi ma coś wspólnego. Mowa tu przede wszystkim o pogłoskach na temat całej floty sprawnych bojowo wojskowych konstrukcji o napędzie antygrawitacyjnym.
Oczywiście, aby ufologia podobnie jak szereg uznanych już nauk przyrodniczych nie stała się z czasem niewolnikiem utrwalanych przez lata dogmatów, wstrzymujących czy wręcz blokujących pokonywanie kolejnych horyzontów wiedzy, musi być otwarta na wszelkie nowe sugestie, które w taki czy inny sposób starają się wyjaśnić niewątpliwą zagadkę jaką jest zjawisko UFO.
Jeżeli zatem okazałoby się, że różne mocarstwa na czele ze Stanami Zjednoczonymi są faktycznie od pewnego czasu w posiadaniu nieznanych powszechnie rozwiązań technologicznych, a w tym napędu opartego na kontroli ziemskiego pola grawitacyjnego, a za fenomenem UFO kryją się de facto liczne tajne wojskowe programy, fakt taki należałoby zaakceptować bez względu na konsekwencje, jakie miałby on dla ufologii. Pytanie brzmi jedynie – na ile informacje o wojskowych pracach nad napędem antygrawitacyjnym są efektem niezależnie odsłanianych przez ufologów zakamarków wojskowych tajemnic, a na ile sprytnie spreparowanym materiałem dezinformacyjnym, który rządowe agencje wywiadowcze wespół z armią celowo przekazują badaczom…
Katastrofy, odnalezienia i wojskowe badania wraków UFO
Przez wiele lat nić łącząca armię z fenomenem UFO ograniczała się w zasadzie do posądzania jej przez wielu badaczy o zatajanie przed społeczeństwem prawdy o faktycznej naturze tego zjawiska. Nie licząc takich publikacji, jak wydana w 1950 roku słynna książka Franka Scully’ego Behind The Flying Saucers (Za kulisami latających spodków) opisująca rzekome przejęcie przez USAF wraku UFO rozbitego w 1948 roku w Aztec (Nowy Meksyk), czy pochodząca z 1973 roku książka majora Donalda Keyhoe’a Aliens from Space; the real story of unidentified flying objects (Obcy z kosmosu: prawdziwa opowieść o Niezidentyfikowanych Obiektach Latających), dopiero badania Leonarda Stringfielda i jego wydana w 1977 r. książka Situation Red, The UFO Siege oraz wystąpienie na IX Sympozjum MUFONu w Dayton w 1978 roku sprawiły, że konspiracyjna rola armii amerykańskiej odnośnie UFO nabrała zupełnie nowego wymiaru. [1, 2] Oto bowiem armia już nie tylko miała ukrywać same FAKTY, podając fałszywe wyjaśnienia wielu dobrze udokumentowanych obserwacji UFO, ale była ponoć także w posiadaniu ich wraków.
Początkowo ów nowo powstały aspekt badań ufologicznych określany obecnie mianem Katastrof UFO, a przez nieżyjącego już Leonarda Stringfielda nazwany Odnalezieniami Trzeciego Stopnia, traktowany był z dużą dozą nieufności. Później sytuacja ta uległa diametralnej zmianie, a szeroko zakrojone badania skoncentrowane na poszukiwaniu oraz gromadzeniu materiałów potwierdzających autentyczność katastrof obcych konstrukcji na naszej planecie stały się priorytetowym celem wielu szanujących się ufologów.
Bezsprzecznie stymulatorem tej metamorfozy była – i do dziś pozostała – patowa sytuacja w jakiej od kilkudziesięciu lat znalazła się ufologia, która dysponując tysiącami wiarygodnych raportów o obserwacjach UFO i setkami przeróżnych innych dowodów poszlakowych sugerujących manifestację jakiejś obcej inteligencji na naszej planecie, wciąż nie mogła przedstawić jednego, konkretnego i niezbitego dowodu, który raz na zawsze rozwiałby wszelkie wątpliwości w tej kwestii.
Dowodem takim w iście materialnym tego słowa znaczeniu stać się miały szczątki jakiegoś obiektu nie wykonanego ręką człowieka. Co ciekawe dowód taki był nie tylko marzeniem części sfrustrowanych ignorowaniem ich badań ufologów. Domagali się go także sceptycy zarzucając wręcz, że gdyby cała „afera z UFO” była prawdziwa dowód taki istniałby już dawno. Janusz Wojciechowski oskarżenie takie formułuje następująco:
„Tysiące samolotów zestrzelono dotychczas w wojnach, tysiące uległo wypadkom lotniczym; natomiast żaden UFO nie został zestrzelony, zniszczony lub znaleziony po przymusowym lądowaniu”.
A że podobnych głosów na przełomie lat 70-tych na 80-te było znacznie więcej, wątek katastrof UFO zaczął być przez niektórych badaczy traktowany jako praktycznie jedyna szansa na wykazanie, iż nasza planeta odwiedzana jest przez obce inteligencje. Niestety dla tych wszystkich, którzy swój czas oraz pieniądze zaangażowali na tropienie wojskowych akcji przejmowania wraków rozbitych UFO kolejne lata badań przyniosły niemiłą niespodziankę. Poszukiwanie materialnego dowodu manifestacji UFO – za jaki traktować należy cały aspekt Odnalezień Trzeciego Stopnia – z roku na rok zaczęło przeradzać się w dobrze już ufologom znany schemat kolekcjonowania i weryfikowania setek słownych relacji.
I choć w relacjach tych wielu szanujących się obywateli potwierdzało, iż co najmniej od drugiej połowy lat 40-tych armia amerykańska zaczęła wchodzić w posiadanie wraków UFO, były to wciąż tylko słowne relacje. W efekcie liczone obecnie w dziesiątki przykłady skatalogowanych przypadków katastrof UFO, z punktu widzenia ich wiarygodności oraz co najważniejsze mocy dowodowej nie wiele się różnią od materiału jaki ufologom udało się zgromadzić w latach 50-tych, czy 60-tych. Różnica polegała jedynie na ich sensacyjności, która zdecydowanie dystansuje raporty o obserwacjach dziwnych świateł na nocnym niebie, czy nawet wszelkich Bliskich Spotkań.
Pod koniec lat 80-tych na bazie dość obszernego już wówczas zbioru informacji o Odnalezieniach Trzeciego Stopnia zaczął powoli wyrastać kolejny mroczny aspekt łączący fenomen UFO z armią. W tej trzeciej odsłonie tajnej działalności armii jej konspiracyjna funkcja uległa dalszej modyfikacji do roli instytucji, która nie tylko przetrzymuje i ukrywa przed społeczeństwem obcą technologię, ale czyni również wszelkie starania aby wykorzystać ją dla swoich celów. Jednym z pierwszych rzeczników owej teorii był John Lear, który 29 grudnia 1987 roku w swoim „Oświadczeniu” wspomniał m. in. o ściśle tajnym projekcie Aquarius realizowanym przez NSA (2) oraz USAF, którego częścią był inny projekt o nazwie Snowbird.
Jego celem było testowanie oraz oblatywanie UFO przejętych przez wojsko. Miejscem tych eksperymentów miała być według Leara w owym czasie jeszcze mało znana baza Groom Lake mieszcząca się na terenie poligonu Nellis w Nevadzie. Z czasem baza ta określana również terminem Dreamland lub Area 51 stała się nie tylko najsłynniejszym amerykańskim tajnym poligonem wojskowym, ale także jedynym w swoim rodzaju miejscem gdzie starły się ze sobą dwie początkowo dość zróżnicowane pod względem zainteresowań grupy badaczy – ufolodzy oraz tropiciele tajnych wojskowych programów zbrojeniowych.
Za nim do tego doszło kolejnych informacji na temat zaangażowania wojska w doskonalenie obcej technologii dostarczył Robert Lazar, podający się za byłego pracownika tejże bazy, a konkretnie jej ściśle tajnego rejonu S-4, wyposażonego ponoć w gigantyczną podziemną bazę ukrytą w zboczu pobliskiej góry. W swoich wywodach Lazar poszedł znacznie dalej niż Lear, nie ograniczając się jedynie do powielania opowieści z tzw. drugiej ręki o tym co rzekomo dzieje się na terenie S-4.
Jak twierdził sam brał udział w realizowanym tam projekcie badawczym, którego celem było rozpracowanie zasady działania napędu przetrzymywanych w Area 51 obcych pojazdów. Według Lazara tempo w jakim zgromadzeni w rejonie S-4 naukowcy borykali się z tym problemem było dalekie od pożądanego, czego głównym powodem były kłopoty w zastąpieniu obcych surowców, materiałami możliwymi do wyprodukowania na ziemi. Cała zaś praca sprowadzała się w zasadzie do testów i prób poderwania w powietrze najlepiej zachowanych UFO.
Choć podobnie, jak nieco wcześniejsze opowieści Leara, także i sensacje autorstwa Lazara przez większość badaczy UFO zostały przyjęte z głębokim sceptycyzmem, to sama hipoteza o zaawansowanych i ściśle tajnych badaniach wojska nad wykorzystaniem obcej technologii na trwałe zadomowiła się w ufologii lat 90-tych. Z czasem zaś stała się obok: afery z Roswell, syndromu uprowadzeń, oraz piktogramów zbożowych jednym z jej najczęściej poruszanych aspektów. Był to jednak dopiero półmetek swoistej mutacji jakiej hipoteza ta miała niebawem ulec…
Kopiowanie obcej technologii
Za sprawą informacji podanych przez Lazara Area 51 stała się prawdziwą mekką badaczy UFO. Coraz częściej dało się również słyszeć pogłoski na temat dziwnych świateł jakie można było nocą zaobserwować nad samą bazą, a które podczas lotu wykonywały manewry nie możliwe do przypisania żadnej konwencjonalnej konstrukcji latającej. Francuski badacz Pierre Guerin zdarzenia te opisuje dość ogólnikowo, stwierdzając jedynie: Wielu naocznych świadków widziało nocą, jak twierdzą, dziwny, świecący, bezgłośny obiekt latający, którego tor lotu wyklucza możliwość, że był to samolot. O wiele ciekawszy i pełniejszy przebieg obserwacji świetlnych obiektów nad Groom Lake podaje amerykański badacz dr Richard J. Boylan, z zawodu psychiatra-klinicysta, który pomiędzy 9 kwietnia a 15 maja 1993 roku wybrał się w rejon kilku amerykańskich baz wojskowych, w tym w okolice Groom Lake.
„O godzinie 21.15 – podaje Boylan – nad skalną grań wzniosła się intensywnie świecąca złocista kula i zawisła w powietrzu lekko chybocząc na boki. Intensywność emanowanego przez nią światła była wprost proporcjonalna do poboru mocy koniecznej do wykonania danego manewru. (…) Po około pięciu minutach obniżyła się i znikła za górskim grzbietem. O godzinie 21.40 w powietrze wzniosła się kolejna kula, która świeciła dla odmiany jaskrawo białym światłem z niebieskawym odcieniem. Osiągnąwszy pułap około 500 metrów zawisła nieruchomo, po czym przesunęła się powoli na południe, a następnie zawróciła, przeleciała na północ i ponownie zawisła nieruchomo. Potem pojazd zaczął mrugać i wykonywać trudne do opisania manewry, które niemal przeczyły znanym prawom fizyki. Kula skakała z miejsca na miejsce przemieszczając się na odległość od 100 do 200 metrów w ciągu niespełna sekundy. (…) Obiekt przez kilka minut wykonywał te chaotyczne ruchy, łamiąc w tym czasie prawa rządzące siłami bezwładności i grawitacji. Żaden samolot nie byłby w stanie wykonać takich manewrów, bowiem żaden samolot nie potrafi zawrócić w ułamku sekundy pod kątem prostym ani zawrócić tak szybko w miejscu, sprawiając wrażenie, że znajduje się w dwóch miejscach równocześnie”.
Te i inne podobne raporty dały podstawę dla hipotezy jakoby na terenie Groom Lake odbywały się testy zupełnie nowych pod względem systemu napędowego pojazdów. Odpowiedź na pytanie o jaki napęd mogło w ich przypadku chodzić nasuwała się sama. Napęd antygrawitacyjny. Zaakceptowanie takiej hipotezy było dla szerokiego grona badaczy długo oczekiwanym dowodem na to, że armia amerykańska dysponuje technologią do jakiej nie mogła dojść jedynie własnymi siłami. Technologią pochodzącą z przejmowanych w katastrofach UFO. Pytanie czy konstrukcje widywane nad Groom Lake były obcymi statkami pilotowanymi przez wojskowych pilotów, czy też pojazdami uzyskanymi na drodze odtworzenia ich technologii pozostawało drugoplanowe. Najistotniejszy był sam fakt manifestacji technologii, której geneza musiała być w taki czy inny sposób pozaziemska. Mechanizm zegarowy bomby jaką była akceptacja teorii o odtwarzaniu obcej technologii przez wojsko zaczął powoli tykać…
Amerykańska Flota Antygrawitacyjna
Z roku na rok hipotezy stawały się coraz odważniejsze, a w niektórych materiałach zaczęły pojawiać się nawet głosy, jakoby dyskoidalne konstrukcje o napędzie antygrawitacyjnym stosowano już w hitlerowskich Niemczech. Fakt taki usiłował np. w 1993 roku udowodnić w swoim filmie Gerd Burde opisując całą listę niemieckich dyskoplanów serii Haunebu i RFZ. Jednak prawdziwą sensacją okazały się dopiero informacje na temat najnowszej generacji amerykańskich maszyn bojowych realizowanych w ramach tzw. Czarnych Projektów i określanych terminem Floty Antygrawitacyjnej. O konstrukcjach tych jako pierwszy wspomniał nadmieniany już dr Richard J. Boylan, opierając się na danych przekazanych mu przez emerytowanego pułkownika USAF Steve’a Wilsona. Według tych informacji w skład amerykańskiej Floty Antygrawitacyjnej wchodzić miały:
Lockheed Dark Star, a w zasadzie jej „prawdziwa” tajna wersja o kryptonimie X-22A będąca dwumiejscowym pojazdem w kształcie dysku.
Śmigłowce: XH-75D (określany również skrótem: TRA SH-75) oraz XH-Shark opracowane przez Teledyne Ryan Aeronautical Corporation z San Diego w Kalifornii.
Olbrzymi Czarny Trójkąt, który swoje jawne (?) loty rozpocząć miał 3 stycznia 1992 roku.
Pułkownik S. Wilson podał również pewne szczegóły na temat historii wojskowych badań nad antygrawitacją. Jak stwierdził: (…) pierwszy w stanach Zjednoczonych udany lot z napędem antygrawitacyjnym, odbył się 18 lipca 1971 roku w sektorze S-4, w czasie którego zademonstrowano możliwości zaginania fal świetlnych, co pozwoliło na uzyskanie całkowitej niewidzialności obiektu. Pułkownik Wilson powrócił także do omawianego już tematu obserwacji dziwnych świateł na Groom Lake, które to wypadki skomentował następująco: Widziałem tę antygrawitacyjną kopię latającego spodka w locie testowym w roku 1992 na terenie Strefy 51.
W czasie lotu jego metaliczną powłokę otacza białoniebieska pulsująca poświata, która pojawia się i znika co dwie sekundy. [8]
20 września 1997 roku garść nowych rewelacji na temat amerykańskiej Floty Antygrawitacyjnej przedstawił Don Ware – podobnie jak Steve Wilson pułkownik USAF w stanie spoczynku. Tym razem informacje były o tyle frapujące, że dotyczyły samolotu co do którego istnienia nikt nie miał najmniejszych wątpliwości – niewidzialnego dla radaru bombowca Northrop B-2 Spirit. Według informacji jakie posiadał pułkownik D. Were, samolot ten miał mieć zdolność do lotu w dwóch trybach: konwencjonalnego (o którym informacje były jawne) oraz niekonwencjonalnego z użyciem… napędu antygrawitacyjnego (o którym rzecz jasna informacje były tajne). Taka miała być właśnie największa tajemnica bombowca B-2 Spirit, który powszechnie podziwiany był głównie za swój unikalny kształt i zastosowanie w nim technologii Stealth drugiej generacji.
Na dalszy ciąg rewelacji o wojskowych aparatach latających bazujących na napędzie antygrawitacyjnym nie trzeba było już długo czekać. W miarę jednak jak projektów tych „przybywało” coraz mniej mówiło się na temat pozaziemskiego pochodzenia zastosowanej w nich egzotycznej technologii, a coraz więcej o tym, że to właśnie owe konstrukcje są odpowiedzialne za większość doniesień o UFO.
Podczas międzynarodowego kongresu ufologicznego w Loughlin w Nevadzie w 1998 roku kolejne tajemnice amerykańskiej Floty Antygrawitacyjnej odsłonił Edgar Rothschild Fouche, były pracownik przemysłu zbrojeniowego, przeszło 30 lat związany z badaniami realizowanymi w obrębie różnych Czarnych Projektów m. in. na terenie Groom Lake i Nellis Air Force Base.
Przedstawione tam informacje zawarł również w swojej książce Alien Rapture – The Chosen napisanej wraz z Bradem Steigerem. Opisana w niej historia brzmi doprawdy niesamowicie.
Począwszy od 1982 roku USAF rozpoczęły ściśle tajny program mający doprowadzić do budowy obiektów latających opartych o przełomową pod względem zaawansowania technologię. Projekt ten określany także jako Program Aurora koordynowany był m. in. przez NSA oraz CIA. Efektem całego przedsięwzięcia były początkowo dwie konstrukcje opracowane przez tajne zakłady Lockheeda Skunk Works:
SR-75 Penetrator – hipersoniczny samolot rozpoznawczy którego pierwszy lot odbyć się miał w 1987 roku.
SR-74 Scramp – hipersoniczny bezpilotowiec o kształcie delty wykorzystywany przez USAF do dostarczania na orbitę okołoziemską wojskowych satelitów.
Kolejnym osiągnięciem Programu Aurora miał być Kosmiczny Orbitalny Nuklearny Pojazd Przechwytujący (SON-SIV) o kodowej nazwie Locust stosowany przez NSA, CIA i NRO do napraw tajnych satelitów wojskowych. Jednak bezsprzecznie najbardziej niezwykłą konstrukcją opisaną przez Fouche’a, była TR-3B Astra o kształcie idealnego trójkąta i długości boku wynoszącej 180 metrów. Był to ów tajemniczy olbrzymi „Czarny Trójkąt”, o którego istnieniu wcześniej napomknął jedynie pułkownik S. Wilson. Tym co wyróżniać miało TR-3B w stosunku do pozostałych konstrukcji opracowanych w ramach Programu Aurora, była możliwość wpływania na ziemskie pole grawitacyjne. Nazywając zaś rzecz po imieniu według Fouche’a TR-3B wykorzystywać miała napęd antygrawitacyjny, którego głównym elementem była jednostka określana jako Rozrywacz Pola Magnetycznego (5), czyli plazmowy akcelerator pierścieniowy otaczający kabinę załogi opracowany przez laboratoria Sandia i Livermore.
1 stycznia 2001 roku informacje podane przez pułkowników: S. Wilsona i D. Wera oraz E. Fuche’a o nowej generacji amerykańskich Czarnych Samolotów o napędzie antygrawitacyjnym potwierdził również były konsultant NSA ukrywający się pod pseudonimem ZET. Jak stwierdził do wspomnianej ściśle tajnej grupy egzotycznych pojazdów wchodzić miały: (…) bombowiec B-2 klasy Stealth (…), dwumiejscowe dyski X-22 (…) produkcji firmy Lockheed, duże kosmiczne pojazdy zwiadowcze wyprodukowane wspólnie przez amerykańską firmę Boeing i Europejską Airbus Industries, dyskoidalne pojazdy Northropa, XH-75D-y lub XH Sharki oraz helikoptery o napędzie antygrawitacyjnym, będące dziełem firmy Teledyne Ryan Aeronautical Corporation z San Diego. ZET potwierdził także istnienie trójkątnej TR-3B Astra.
Reperkusje
Wśród osób nie interesujących się ufologią wszystkie przedstawione powyżej dane o amerykańskiej Flocie Antygrawitacyjnej budzić mogły jedynie pytanie – czy tajna technologia wojskowa faktycznie poczyniła aż tak gigantyczny postęp? Dla ufologii informacje te miały jednak znacznie szerszy wymiar, na który składały się dwa podstawowe fakty: wygląd owych konstrukcji, oraz parametry lotu jakimi mogłyby się legitymować. Daleko idące reperkusje obu tych faktów bodaj najlepiej oddawać mogą słowa wspomnianego byłego konsultanta NSA o pseudonimie ZET, który w rozmowie z dr Boylanem stwierdził: To co opisałem, jest tym, co ludzie widują w 90 procentach przypadków, pozostałe 10 procent dotyczy obserwacji tego, czego poszukujesz, to znaczy prawdziwych UFO.
A że istnienie konstrukcji takich jak trójkątna TR-3B Astra, dyskokształtny X-22A, czy wreszcie śmigłowców XH-75D oraz XH-Shark, stanowić mogło faktycznie wyjaśnienie większości obserwacji klasyfikowanych wcześniej jako UFO, a przypadających na lata 90-te, najdobitniej zrozumieć można zapoznając się z opisem ich parametrów lotu. I tak, z informacji podanych przez Fouche’a, w plazmowym akceleratorze pierścieniowym, stanowiącym podstawę napędu TR-3B Astra, znajdować się miała bazująca na rtęci plazma, sprężana następnie w temperaturze 150 Kalwinów do 250.000 atmosfer i równocześnie przyśpieszana do 50 tys. obrotów na minutę. To właśnie dzięki tej technologii TR-3B mogła wpływać na otaczające je ziemskie pole grawitacyjne i niwelować je ze skutecznością równą 89 %, wraz z analogicznym zmniejszeniem masy samego obiektu i panujących w nim przeciążeń. Jak stwierdza Fouche za sprawą owej magicznej wręcz technologii TR-3B Astra posiada następujące cechy:
- Nadmanewrowość, czyli zdolność wykonywania manewrów trudnych do wytłumaczenia za pomocą znanych obecnie praw fizyki, jak: nagłego zatrzymywania się podczas lotu, czy wykonywania ostrych skrętów po trajektoriach łamanych (bez stopniowej zmiany kierunku lotu).
- Zdolność pionowego startu i lądowania (VTOL) oraz lotu zarówno w poziomie jak i pionie.
- Bezgłośnego poruszania się włączając w to mement przekraczania bariery dźwięku.
- Rozwijania prędkości równiej 9 Ma (około 10 tys. km/h) poniżej pułapu 36000 metrów, a powyżej niego jeszcze większej.
- Powodowania fałszywego echa radarowego (np. obecności kilku obiektów, lub jednego ale o odmiennym kształcie), lub bycia całkowicie niewidocznym dla środków radiolokacji.
Czy opis ten czegoś przypadkiem nie przypomina? Czy to właśnie nie tak wyglądać miały i zachowywać podczas lotu Latające Trójkąty obserwowane na przełomie lat 80-tych na 90-te na terenie Belgii, a w późniejszym okresie innych rejonach północnej Europy jak: Francja, Niemcy, Holandia, czy Wielka Brytania? W dodatku sam opis TR-3B – zbieżny z cechami Latających Trójkątów – nie jest jedynym faktem, który wniosek taki może podpowiadać, a Fouche bazując na dostępnych mu informacjach wręcz wprost stwierdza, iż (…) wczesny model testowy Latającego Trójkąta (czyli TR-3B Astra – przyp. B. R.) był (…) głównym powodem incydentów Belgijskich (…), kiedy tysiące ludzi było świadkami jak dwa F-16 próbowały dogonić trójkątny obiekt.
Podobnie przedstawia się sprawa raportów o tzw. Czarnych Helikopterach widywanych według wielu świadków w rejonach, gdzie odnotowuje się częste przypadki okaleczeń bydła. Tu także opis konstrukcji takich jak: XH-75D oraz XH-Shark nasuwać może oczywiste wnioski, iż za całą sprawą kryje się wojsko. Fakt ten dodatkowo potęgować mogą spekulacje, jakoby dziwne okaleczenia amerykańskiego bydła były w istocie badaniami jakie USAF lub któraś z organizacji rządowych prowadzi w celu ustalenia wpływu, jaki na żywe organizmy wywrzeć miały przeprowadzane na tych terenach w okresie zimnej wojny próbne eksplozje atomowe .
Jak już wspomniano w coraz to nowszych opracowaniach poruszających kwestię TR-3B Astra oraz innych konstrukcji o napędzie antygrawitacyjnym ukrywanych przez wojsko, aspekt nieziemskiej genezy technologii koniecznej do ich opracowania zaczął schodzić na plan dalszy. W swojej najnowszej, wydanej w 2001 roku książce specjalista od tajnych broni nazistowskich Niemiec – Gary Hyland – kreśli przed czytelnikiem obraz gigantycznego spisku w którym pewne rządowo-wojskowe grupy ze Stanów Zjednoczonych, Kanady oraz Wielkiej Brytanii, nazywane przez niego Trójprzymierzem, począwszy od czasu zakończenia II wojny światowej prowadzą okryte największą tajemnicą prace nad rozwijaniem technologii dyskokształtnych pojazdów latających.
Dla Hylanda fenomen UFO to nic więcej jak rezultat przypadkowych obserwacji typowo ziemskich, aczkolwiek niezwykle zaawansowanych i ściśle tajnych konstrukcji jak Dyski Alfa, czy ich wcześniejsze wersje oparte na przejętych przez Sprzymierzonych nazistowskich prototypach dyskopłatów, bądź ich planach. Według Hylanda podobnie wygląda również sprawa innych egzotycznych konstrukcji jakimi dysponować ma obecnie armia. Jak pisze autor TR-3B oraz jej niechybnie liczne siostrzane modele realizowane w ramach programu Aurora są produktami „kultury konspiracji” rozwiniętej przez TG (8) jeszcze w latach 50-tych, która zresztą kwitnie po dziś dzień.
Jak widać na przykładzie książki Hylanda, kuriozalnie to co jeszcze na początku lat 90-tych miało dowodzić, że obiekty testowane nad Groom Lake wywodzą się z rozwiązań technicznych opracowanych na bazie obcej technologii, obecnie poddawać ma w wątpliwość samą ufologię. Czy takie było założenie i cel tych z pośród badaczy fenomenu UFO, którzy jeszcze kilka lat temu rozpisywali się nad „magiczną technologią” amerykańskiej Floty Antygrawitacyjne rodem z Roswell? Zapewne nie. Ale być może dokładnie taki cel przyświecał ludziom, którzy podali im niemal „na tacy” te sensacyjne informacje – zakładając – że były one w rzeczywistości bardzo sprytną dezinformacją. Czy taka była rola owych wojskowych przecieków, których jednym z pierwszych symptomów mogło być datowane na 1987 rok Oświadczenie Johna Leara?